Wracaliśmy główną arterią Warszawy pod prąd gawiedzi która opuszczał Plac Konstytucji po noworocznym koncercie. Obraz który przed nami roztaczał się przypominał obraz z pola walki. Wszędzie tłuczone o ziemie butelki. Skurwysyny tak zachlane że niektóre potraciły przytomność i leżały na wznak na ziemi. Przy niektórych stała już policja. Inni z obitymi mordami coś tam bełkotali wymachując agresywnie łapami. Wszędzie w siarczystej polszczyźnie okraszonej „kurwami” i „chujami”, rodacy dzielili się przeżyciami z „zabawy”. A nad wszystkim unosił się smród rzygów.
Przestraszeni Francuzi z którymi szliśmy stwierdzili że trochę straszno i może warto złapać taksówkę… Nie znali najwyraźniej pojęcia dobrej polskiej zabawy i ducha rozrywki drzemiącego w polskim narodzie!
Nareszcie można bawić się na całego - czytaj schlać się do nieprzytomności lub dać upust swojej tłumionej czasem agresji.
Gdy wsiedliśmy do metra zaczęły się śpiewy - czyli ryki o tym że policja to k…y, że coś tam jebać i komuś tam chuj w dupę.
Na jednej ze stacji wsiadł murzyn-od razu padły głośne komentarze o czekoladzie a potem od chujka skurwysynka z fryzurką a la przedstawiciel handlowy, dowcipy na cały wagon o „jebanym asfalcie”. Potem odśpiewanie CWKS Legia jako znaku porozumiewawczego, porzucanie chujami i kurwami i czas już wysiadać. Nie ma to jak dobra polska atmosfera sylwestrowa...