środa, 16 grudnia 2009

Ubiczowanie polskim skurwysyństwem.

Smakowanie polskiego skurwysyństwa ma w sobie coś ze sportów ekstremalnych. Im wyżej latasz tym mocniej pierdolniesz. Niestety w przeciwieństwie do sportu, kontuzji ulega ciało i umysł. Wczoraj doświadczyłem ubiczowania polskim skurwysyństwem.

Tak się składa że czasami mam zaszczyt pomieszkiwać w okolicy którą śmiało można nazwać oazą skurwysyństwa. Wypalone od psiego gówna trawniki, pety gaszone na klatce schodowej, śmieci walając się obok drzwi ot taki polski klimacik i przeniesienie modelu zachowań z zasyfiałej obory.
Tak tak, powiększa nam się grono nowych przyjezdnych, przynoszących swoją kulturę i porządek.
Jako coraz bardziej wytrawny badacz syfu czasem zapuszczam się w te rejony by na nowo czerpać energię z podkładów polskiego skurwysyństwa. Wczoraj tj. we wtorek przeżyłem misterium „ubiczowania skurwysyństwem”.
Zacznijmy od początku…
Moi sąsiedzi to zaradna para polaków. Nigdy nie widziałem żeby trudzili się pracą mimo tego często zmieniają samochody i mają się świetnie-i nic mi do tego. Pani ma zamiłowanie do białych kozaczków tlenionego koloru włosów i lubi używać słowa „kurwa zamiast przecinków, Pan za to preferuje odzież sportową a szczególności ortalionowe dresiki robiące „szuszuszu” przy chodzeniu. Również lubi używać słowa „kurwa” i „chuj” i ma typowo podkurwioną polską gębe. No i ważna sprawa są uczciwymi katolikami o czym informuje nas wysmarowany kredą katolicki kodzik na złe duchy na drzwiach. To ostatnie oczywiście zobowiązuje do kochania i szanowania bliźniego-szczególnie w polskim stylu.

Przygotowując się na pracowity dzień położyłem się spać wcześnie. Już śniłem o planach na przyszły dzień gdy o godz 2giej nad ranem obudziły mnie skurwysyńśkie ryki i bluzgi przed oknami. Jak się po chwili okazało był to dopiero początek. „Sąsiedzi” postanowili po raz kolejny o godz 2 nad ranem ściągnąć dwudziestu najebanych przyjaciół z półświatka na wieczorek towarzyski. Rzucający radośnie „kurwami” i „chujami”, goście nie omieszkali na klatce rozjebać paru butelek, drzeć mordy, odlać się, nacisnąć wszystkich guzików w domofonie budząc wszystkich itd.
Zaradni towarzyscy polacy, mieli głęboko w dupie że jest środek nocy, początek tygodnia, ludzie idą do pracy, niektórzy mają małe dzieci itd. Wszystko to gówno ich obchodziło. Przecież w dekalogu prawdziwego polaka jest napisane – sraj na innych- jesteś tylko TY!
Zaczęła się rozpierucha na całego, z darciem mordy najebką i muzyczką „umcyumcy”… Policja która pojawiła się w którymś momencie poprosiła grzecznie o ciszę i odjechała-oczywiście ze skutkiem żadnym. Tak było do 6stej rano, kiedy to ostatni goście załatwiali swoje potrzeby biologiczne na klatce.

Po 2 godzinach snu, ledwo żywy i nieprzytomny, zdążyłem się z pokłócić z żoną, spieprzyć większość rzeczy w pracy, zasnąć prawie na stojąco, oczywiście z góry mogłem zapomnieć o treningu, zaplanowanej na ten dzień kolacji i dobrym humorze.
Gdzieś tam w otchłani mózgu kołatały się doniesienia prasowe sprzed kilku miesięcy opisujący jak to w Irlandii jeden z rodowitych Irlandczyków rzucił się na polską rodzinę mieszkająca obok, z kijem baseballowym bo nie mógł wytrzymać ciągłych grylików,nocnych imprez i spotkań…. Artykuł traktował o „uprzedzeniach do polaków”… Ja również jestem uprzedzony…Wiem że człowiek zanurzony w polskim skurwysyństwie na dłużej albo ulegnie albo zdechnie, trochę jak z za późnym otworzeniem spadochronu…