Mój dobry znajomy, obcokrajowiec mieszkający w syfie od jakiegoś już czasu, zawsze powtarza: wszystko tu jest super ale pojęcia o customer care (obsłudze klienta) to tu jeszcze nie znają. W knajpie, w salonie samochodowym czy w sklepie, wszystko jedno, klienta ma się w dupie od momentu skasowania gotówki potem natręt może się bujać.
Dziś akurat dostałem wstęp „cutomer care w syfie” w obuwniczym. 2 dni temu kupiłem buty, okazało się że wszystko super tyle że jak jest mokro to buty po trzech krokach przemakają.
Pojechałem więc do sklepu oddać towar. Ponieważ od dawna nie kupowałem butów w polsce, zapomniałem że to nie jest tak jak w cywilizacji, gdzie przychodzisz mówisz na czym polega problem i dostajesz zwrot pieniędzy albo nową parę i jeszcze cię sprzedawca przeprosi.
Nie nie! Tu w syfie jak żeś już kliencie kupił to można cię teraz kopać w dupę do woli.
A więc w pierwszej kolejności trzeba sporządzić protokół reklamacyjny, i „wszcząć procedurę”. Buty trafią do tzw. rzeczoznawcy tj. but-speca, który dzięki wiedzy buciarskiej (???) tudzież kupionym papierze (w polsce mieć papier to podstawa) będzie się zastanawiał przez 2 tygodnie czy buty mogą przemakać.
Najśmieszniejsze jest to że ów spec z papierem jest opłacany przez sklep czyli jak by tu powiedzieć „jest mało obiektywnym specjalistą”. Czekam z niecierpliwością na argumentację która otrzymam za 2 tygodnie – z informacją że reklamacja została odrzucona bo coś tam coś tam.
Potem już droga prosta jak zakażenie syfem – czyli zapłacenie innemu specjaliście z federacji konsumentów z drugą ekspertyzę, mediacja ze sklepem, sąd polubowny, potem powszechny. Podsumowując zmarnowany rok. Należy bowiem pamiętać że zgodnie z zasadami syfu klient ma wszelkie prawa czyli żadne. Opcja druga - olanie tego całego gówna i nie zawracanie sobie dupy zakupami czegokolwiek w syfie. Lepiej zostawić pieniądze gdzieś gdzie cię szanują i gdzie chce się wracać...