Kolejna wyprawa samochodowa po Europie zderza nas z polską skurwysyńska rzeczywistością. Poza oczywistym urywaniem zawieszenia tylko na polskich dziurach, fruwaniu po polskich koleinach, narażaniu własnego życia przez drogowych kundli i pijanych skurwysynów, czy gubieniu drogi przez GPS z najnowszymi mapami (niespotykane nawet na najmniejszych dróżkach Europy-a w kiblu i owszem), jest jeszcze jedna nigdzie niespotykana właściwość kibla: W skurwysyńskim kiblu SIĘ STOI. Weźmy choćby stolicę. O ile w Paryżu, Berlinie, czy Madrycie korek oznacza wolno POSUWAJĄCY się ruch, o tyle w skurwysyńskim kiblu jest to STANIE jak w zastygłym betonie.
Stanie do skrętu, stanie do świateł, stanie na dojeździe do głównej drogi, stanie na drodze głównej, stanie rano, stanie wieczorem, stanie w dzień, stanie bo budowa, stanie bo zamknęli drogę, stanie bo kolejny debil wymyślił poszerzenie jednej drogi ale już zapomniał ze ta krzyżuje się z drugą i zapomniał zsynchronizować świateł (to norma), stanie w każdym kierunku: ze wschodu na zachód, z zachodu na północ, na każdym objeździe, każdym skrócie, każdej dróżce osiedlowej, każdym wylocie z miasta. Wyjazd trwa dwie, trzy godziny, przejazd przez miasto nawet i 5 godzin. Przejazd 350km nad morze nawet 12. Paraliż skurwysyńskiego kibla osiąga takie rozmiary iż czasami nie pozostaje chyba nic innego jak stanąć na środku i płakać - autentyk miałem przykrą przyjemność pocieszania pewnej niewiasty która śpiesząc się po dziecko do przedszkola, wyszła, bidulka, 1.5 godziny wcześniej z pracy, stała już drugą godzinę w korku i ryczała z bezsilności za kierownicą. Takie obrazki tylko w skurwysyńskim kiblu. Smakuj z rozkoszą.
Dobrze że gdzieniegdzie w miastach tablice informacyjne wesoło oznajmiają że za pieniądze unijne jakaś urzędnicza kurwa zakupiła system sterowania ruchem. Polaczek jak zwykle chcąc wyruchać wszystkich wyruchał sam siebie.