Przykro się pisze o kiblu - polsce. Przykro gdyż ciągły wylew gówna w postaci afer przekrętów, syfu, smrodu dziadostwa, układów, złodziejstwa i zwyczajnego skurwysyństwa nie ma właściwie żadnej wartości naprawczej. Codziennie (to kuriozum na skale światową) zalewani jesteśmy w mediach ściekami z polskiej rzeczywistości, i co właściwie z tego wynika? Jakie z tego płyną nauki, jakie wnioski?
ABSOLUTNIE ŻADNE!
I tak oto dostajemy kolejny kąsek polskiego smrodu:
Za TVN 24
Pęknięcia jezdni, nierówna nawierzchnia, błędy w oznakowaniu i wytarte pasy ruchu. Tak wygląda najdroższa trasa w Polsce - S8 - niespełna dwa miesiące po otwarciu - alarmuje "Życie Warszawy".
- Aż przykro patrzeć na taką fuszerkę. Spękania asfaltu widać już dziś na zjeździe z ul. Warszawskiej na trasę ekspresową S8 w stronę Lazurowej - mówi gazecie wójt Starych Babic Krzysztof Turek.
- To przerażające, bo na tej trasie jeszcze prawie nie ma ruchu - dodaje ekonomista Adrian Furgalski. Zauważa, że otwarcie S8 w styczniu tego roku było przecież tylko preludium do wpompowania w nią w 2012 roku ruchu z autostrady A2. Można więc spodziewać się najgorszego.
Najdroższa trasa w Polsce
Jak przypomina "ŻW", droga krajowa S8 na terenie Warszawy to najdroższa trasa w Polsce. 10,4 km kosztowało aż 2 mld 270 mln zł. Wychodzi 218 mln zł za kilometr. Kontrakt zgarnęło konsorcjum Budimeksu, Strabagu, Warbudu i Mostostalu Warszawa.
- Pęknięcia na nowej jezdni? Pierwsze słyszę. Jutro tam pojadę i to sprawdzę - obiecuje dyrektor kontraktu Włodzimierz Bilski z konsorcjum wykonawczego. - Ewentualne usterki będziemy naprawiać. Czekamy, aż się ociepli - podkreśla.
Tak, Kochani po raz kolejny dostaliśmy najdroższy kawałek gówna w Europie. Mnie akurat taki obrót spraw nie dziwi gdyż po pierwsze mieszkam w polsce - kiblu od zawsze, a po drugie, miałem mieszkanie wybudowane przez konsorcjum Budimexu z jakimś innym syfem. W ów mieszkaniu zawalały się sufity, pękały ściany, odrywały się płaty tynku na elewacji, przeciekał dach a wyciszenia podłogi i izolacje zamiast być zrobione ze specjalnego styropianowego materiału zrobione były ze sparciałej dykty pomieszanej z tekturą. Jak widać fachowość, uczciwość i know-how (wyruchać klienta) nie zmieniło się przez ostatnie 15 lat. Pan Bilski „pierwsze słyszy ale sprawdzi”. –Będziem naprawiać mówi - i pewnie rzuca kurwami pod nosem bo znów dziennikarzyny robią czarny PR.
W przypadku wyżej wspomnianego bloku mieszkalnego naprawy trwały trzy lata. Trzy lata ciągłego mieszkania na budowie-w syfie brudzie kurzu, w mieszkaniach zastępczych. Jednym słowem nie trzeci a czwarty świat! Zresztą Pan odpowiedzialny za naprawy nazywał się podobnie-może to ten sam… Też fachowiec. Pamiętam te fachowe gadki: albo bierzecie tyle i tyle rekompensaty i zamykacie gębę albo spotykamy się w sądzie (co w kiblu oznacza utonięcie w bagnie).
Nawiązując jednak do ww. gówna ukazała się ostatnio równie ciekawa wiadomość dot. budowy autostrad w polsce:
Za onet pl
Chińskie konsorcjum, które za pół ceny buduje 50 km autostrady A2 między Łodzią a Warszawą, nie może znaleźć w Polsce podwykonawców - ujawnia "Dziennik Gazeta Prawna".
Dalekowschodnia firma debiutuje tym zleceniem na europejskim rynku, choć ma duże doświadczenie w budowie linii drogowych i kolejowych w Chinach. Aby zrealizować kontrakt, potrzebuje lokalnych podwykonawców, znających tutejsze realia.
Jak dotąd otrzymuje odpowiedzi odmowne od polskich przedsiębiorstw, do których się zwracała. Nie można jednak udowodnić, że jest to swego rodzaju nieformalna zmowa wobec obcego giganta budowlanego. Chińska firma miała również duże kłopoty z zakupem betonu.
Nasi wykonawcy od początku zwracali uwagę na, zaniżone ich zdaniem, kalkulacje chińskiego konsorcjum. Podejrzewali nawet dumping. Wg założeń rządu, dwa odcinki budowane obecnie przez dalekowschodnie konsorcjum, miały kosztować ok. 2,5 mld zł. Tymczasem podpisany kontrakt opiewa tylko na 1,3 mld zł, co daje 26,5 mln za jeden kilometr autostrady. Dla porównania budowniczy pozostałych trzech fragmentów A2 między Łodzią a Warszawą otrzymają od 36 do 61 mln zł za kilometr.
Źródło kłopotów chińskiego konsorcjum może jednak leżeć poza granicami naszego kraju. Większość dużych firm budowlanych w Polsce jest własnością zachodnich koncernów, które obawiają się, że sukces Azjatów u nas będzie doskonałą przepustką do startu w następnych przetargach w Europie, a tym samym odbierze im część rynku - przypuszcza "Dziennik Gazeta Prawna".
Innymi słowy Chińczyk zrobi taniej, lepiej (byłem widziałem) a poza tym gorzej już chyba się nie da i może nie da się ruchać bo jest z innego kręgu kulturowego. Może i tak, ale niestety tu w syfie nie zrobi nic. Polskie kundle węsząc brak możliwości wydymania kasy i zatrudnienia 15 firm podwykonawców czyli zrobienia tzw. dobrego interesu – z żółtkami robić nie będą.
środa, 9 marca 2011
niedziela, 6 marca 2011
Dlaczego polacy to chamy cz 2 - Palenie
Chyba jedynym sensownym i odważnym posunięciem obecnej ekipy było wprowadzenie zakazu palenia w tzw. miejscach publicznych. Jak wiadomo podobne ustawodawstwo wprowadziła już większość cywilizowanego świata – z sukcesem, i nikt specjalnie nie oponuje. Spróbujcie „zakurzyć” w którymkolwiek klubie czy knajpie, w Londynie, Paryżu czy Nowym Yorku i zobaczycie co się stanie. Ja akurat widziałem więc powiem tylko tyle że reakcja ochrony była natychmiastowa a szybkość reakcji ludzi wokół zaskakująco zdecydowana. I nie chodzi tutaj tylko o zatruwanie powietrza tylko o przestrzeganie norm społecznych. Jeżeli czegoś nie wolno to znaczy że nie wolno i dotyczy to wszystkich. Amen.
Tak jest na świecie ale nie w polskim sraczu.
Jak donosi RMF W czterech na dziesięć śląskich pubów, mimo zakazu, wciąż klienci palą papierosy - wynika z badań przeprowadzonych przez Śląski Uniwersytet Medyczny.
Podczas krótkiego przelotu przez kluby w sraczu przekonać się można, po raz kolejny na własnej skórze że primo: POLAK TO CHAM, secundo: Nie potrafi przestrzegać najprostszych norm społecznych (no chyba że dostanie batem po mordzie), tertio: Nie potrafi ustanowić nawet najprostszej, kurwa, ustawy która by nie była bublem prawnym.
Te 3 rzeczy są wystarczającym powodem żeby dla każdego pretendującego do normalności człowieka życie w kiblu było katorgą którą powinien zakończyć jak najszybszym wyjazdem.
W sraczu, sprawy się mają następująco np. w „sraczokawiarni” (klubokawiarni) w „stolycy” (super klub dla „trendy” plebsu) czy w „czekoladzie”, czy innej kloaczanej dziurze w Łodzi palą wszyscy. Ochrona, barmani, mangerowie mają powyższą sytuację w dupie i na pytanie dlaczego tak jest? Odpowiadają że jak Ci przeszkadza to możesz dzwonić po Straż Miejską. Dobrze wiedzą przecież że ta nigdy nie dojedzie a nawet gdyby dojechała, to sytuacja w której ty chcący przestrzegania prawa idioto będziesz pokazywał paluszkiem 10 osób które paliło jest zwyczajnie śmieszna. Na pytanie „czy można tu palić?” barman odpowiada – można na swoją odpowiedzialność – wiedząc że to jest przecież kibel i odpowiedzialności nie ma.
Wracając jednak do trzech prawd podstawowych wymienionych powyżej, dwie pierwsze są zupełnie poza dyskusją i nie podlegają reformacji. POLAK TO CHAM GENETYCZNY. Inaczej przestałby być polakiem.
Ostatnia prawda to jest objaw polskiego syfu. Wszędzie w cywilizowanym świecie za złamanie zakazu odpowiada palacz oraz właściciel lokalu. W końcu to ten ostatni odpowiedzialny jest za bezpieczeństwo na jego terenie. W krajach takich jak Kanada, pasywność ze strony właściciela oznacza gigantyczny mandat i nakaz zamknięcia lokalu na kilka dni. Straty idą w dziesiątki tysięcy $. W sraczu, ustawodawca, jak zwykle zapomniał że polski kundel czuje respekty tylko przed batem przed mordą i wysrał bubel zupełnie nie egzekwowalny. Nie pierwszy, nie ostatni. Tak było i będzie tu zawsze na wieki wieków Amen.
Tak jest na świecie ale nie w polskim sraczu.
Jak donosi RMF W czterech na dziesięć śląskich pubów, mimo zakazu, wciąż klienci palą papierosy - wynika z badań przeprowadzonych przez Śląski Uniwersytet Medyczny.
Podczas krótkiego przelotu przez kluby w sraczu przekonać się można, po raz kolejny na własnej skórze że primo: POLAK TO CHAM, secundo: Nie potrafi przestrzegać najprostszych norm społecznych (no chyba że dostanie batem po mordzie), tertio: Nie potrafi ustanowić nawet najprostszej, kurwa, ustawy która by nie była bublem prawnym.
Te 3 rzeczy są wystarczającym powodem żeby dla każdego pretendującego do normalności człowieka życie w kiblu było katorgą którą powinien zakończyć jak najszybszym wyjazdem.
W sraczu, sprawy się mają następująco np. w „sraczokawiarni” (klubokawiarni) w „stolycy” (super klub dla „trendy” plebsu) czy w „czekoladzie”, czy innej kloaczanej dziurze w Łodzi palą wszyscy. Ochrona, barmani, mangerowie mają powyższą sytuację w dupie i na pytanie dlaczego tak jest? Odpowiadają że jak Ci przeszkadza to możesz dzwonić po Straż Miejską. Dobrze wiedzą przecież że ta nigdy nie dojedzie a nawet gdyby dojechała, to sytuacja w której ty chcący przestrzegania prawa idioto będziesz pokazywał paluszkiem 10 osób które paliło jest zwyczajnie śmieszna. Na pytanie „czy można tu palić?” barman odpowiada – można na swoją odpowiedzialność – wiedząc że to jest przecież kibel i odpowiedzialności nie ma.
Wracając jednak do trzech prawd podstawowych wymienionych powyżej, dwie pierwsze są zupełnie poza dyskusją i nie podlegają reformacji. POLAK TO CHAM GENETYCZNY. Inaczej przestałby być polakiem.
Ostatnia prawda to jest objaw polskiego syfu. Wszędzie w cywilizowanym świecie za złamanie zakazu odpowiada palacz oraz właściciel lokalu. W końcu to ten ostatni odpowiedzialny jest za bezpieczeństwo na jego terenie. W krajach takich jak Kanada, pasywność ze strony właściciela oznacza gigantyczny mandat i nakaz zamknięcia lokalu na kilka dni. Straty idą w dziesiątki tysięcy $. W sraczu, ustawodawca, jak zwykle zapomniał że polski kundel czuje respekty tylko przed batem przed mordą i wysrał bubel zupełnie nie egzekwowalny. Nie pierwszy, nie ostatni. Tak było i będzie tu zawsze na wieki wieków Amen.
sobota, 5 marca 2011
Dlaczego Polacy to chamy? Cz I
Za TVN24
Jagna Marczułajtis żąda przeprosin od trenera kadry Pawła Dawidka. Szkoleniowiec
miał śmiać się z jej upadku i obrażać ją podczas mistrzostw Polski w slalomie gigancie równoległym. - Krzyknął do mnie "stara pi..o do domu", a potem, do mojego męża: "ćwoku, do domu dzieci pilnować" - relacjonuje zajście Marczułajtis. Jeśli przeprosin nie będzie, skieruje sprawę do sądu.
Trzykrotna olimpijka, czternastokrotna mistrzyni kraju, w drugim poniedziałkowym
przejeździe półfinałowym mistrzostw w Jurgowie upadła tuż przed metą. Obok niej
przejechał trener Dawidek.
- Nie dość, że mnie prawie rozjechał, to jeszcze zachował się skandalicznie.
Krzyknął do mnie "stara pi..o do domu", a potem, do mojego męża "ćwoku, do domu
dzieci pilnować" – relacjonuje czwarta zawodniczka olimpijskiego slalomu giganta
w Salt Lake City 2002.
Ot mamy przykład polskiego chama. Warto dodać że cała sprawa ma miejsce w
polskim związku sportowym, gdzie tatuś sędziuję synka którego zatrudnia wujek
pracujący dla kuzyna. Czyli w tzw. polskim zasranym bajorze.
Jak widać emocje sportowe które polak musi z siebie wysrać zawsze obracają się w
gówno z mordy. Co ciekawsze warto dodać że komentarze tzw „polskich internatów”
w większości popierały pana trenera – zawsze dobrze w końcu mieć kogoś do kogo
można się odnieść…
Jagna Marczułajtis żąda przeprosin od trenera kadry Pawła Dawidka. Szkoleniowiec
miał śmiać się z jej upadku i obrażać ją podczas mistrzostw Polski w slalomie gigancie równoległym. - Krzyknął do mnie "stara pi..o do domu", a potem, do mojego męża: "ćwoku, do domu dzieci pilnować" - relacjonuje zajście Marczułajtis. Jeśli przeprosin nie będzie, skieruje sprawę do sądu.
Trzykrotna olimpijka, czternastokrotna mistrzyni kraju, w drugim poniedziałkowym
przejeździe półfinałowym mistrzostw w Jurgowie upadła tuż przed metą. Obok niej
przejechał trener Dawidek.
- Nie dość, że mnie prawie rozjechał, to jeszcze zachował się skandalicznie.
Krzyknął do mnie "stara pi..o do domu", a potem, do mojego męża "ćwoku, do domu
dzieci pilnować" – relacjonuje czwarta zawodniczka olimpijskiego slalomu giganta
w Salt Lake City 2002.
Ot mamy przykład polskiego chama. Warto dodać że cała sprawa ma miejsce w
polskim związku sportowym, gdzie tatuś sędziuję synka którego zatrudnia wujek
pracujący dla kuzyna. Czyli w tzw. polskim zasranym bajorze.
Jak widać emocje sportowe które polak musi z siebie wysrać zawsze obracają się w
gówno z mordy. Co ciekawsze warto dodać że komentarze tzw „polskich internatów”
w większości popierały pana trenera – zawsze dobrze w końcu mieć kogoś do kogo
można się odnieść…
Subskrybuj:
Posty (Atom)