sobota, 5 lutego 2011

O Smoleńsku raz jeszcze

Ponieważ rzygi podchodzą do gardła na samą myśl o słowie Smoleńsk a mózg buntuje się przed dalszym faszerowaniem smrodliwą papką którą był karmiony od roku, warto wrócić do tematu. (póki za użycie słowa „Smoleńsk” w negatywnym świetle nie będzie groziło więzienie do czego chce doprowadzić jedna z opcji politycznych.)
Gdy blisko rok temu przez polską butę i zakompleksienie doszło do jednej z większych a jednocześnie najtragiczniejszych katastrof lotniczych w historii państwa, wszystko wskazywało że fakty są dość oczywiste. O ile zaraz „po”, można było wysnuwać hipotezy rodem z Science Fiction, o tyle stenogramy z kabiny i zapisy parametrów lotu z czarnych skrzynek nie dawały już złudzeń. Za starami siedział zastraszony pilot, za którego plecami stał jego przełożony generał (niby czytając na głos instrukcje) a z tyłu siedział na dupie zakompleksiony Święty o skwaszonej gębie.
Generał zasłyną między innymi tym że dwa lata wcześniej chciał uciszyć „pyskujące rodziny” poległych w katastrofie CASY (pamiętajmy że nasyłano na nich nawet panów w czarnych płaszczach jak za dobrych czasów UB). Pan prezydent natomiast zasłynął tym że rok wcześniej praktycznie wypierdolił jednego z pilotów który chcąc ratować mu dupę i trzymając się procedur (w polsce to wstyd) odmówił lądowania w Tibilisi. Przypomnijmy że ów pilot został wtedy nazwany tchórzem nie tylko przez prezydenta ale również przez jego partyjnych lizusów-dupusów. Dla dopełnienia mieszanki wybuchowej tego koszmarnego poranka należy dodać że samolot, po spóźnieniu pana prezydenta, w ogóle nie powinien startować ze względu na warunki panujące na lotnisku docelowym.
Z takim oto koktajlem głupoty buty i prywaty rozpoczął się ten tragiczny poranek.
Czy po oderwaniu od pasa, lot ten mógł zakończyć się inaczej? Mógł ale nie w polskim syfie. Wystarczyło zastosować się do procedur przepisów lotniczych oraz do zaleceń kontrolerów, i wszystko było by pięknie. Proste! A jednocześnie dla polaka tak niezrozumiałe jak ograniczenie prędkości przy szkole. Nie będzie przecież jakiś ruski pies psuł wycieczki polskiemu panu prezydentowi z misją, i jakąś tam mgiełką straszył! No i doszło do tragedii.
Tak sprawy wyglądały tegoż pamiętnego dnia. I wydawać by się mogło że to już koniec koszmarnego blamażu wstydu i upokorzenia polską wrodzoną głupotą. Niestety nie! To był dopiero początek…
Polski kundelek, bowiem należy do tych kreatur które nigdy nie potrafią przyjąć winy na „klatę” tylko zawsze widzi ją w innych. To zawsze „baba wyskakuje na pasy przed maskę”, „inni też kradną”, „złośliwe szkopy prześladują” a „czarne siły chcą przesunąć męczeński lecz zdesakralizowany krzyżyk sprzed pałacu prezydenckiego” itp. Polak więc wszczął wielowątkowe śledztwo, które jak inne wielowątkowe śledztwa w syfie, ma za zadanie po kilku latach wytężonych pierdnięć prawno-intelektualnych nie doprowadzić do absolutnie żadnych konkluzji. Fora internetowe zaroiły się od „ kundel-ekspertów lotniczych” którzy na kolejnych to już filmach, które przeciekły do netu widzą na poszyciu kadłuba serie z kałasza, odłamki pocisków, krzywe pęknięcia poszycia nie mówiąc już o kręcących się ruskich w czarnych kurtkach palących butnie pety, podczas gdy tam leżą ciała polskich męczenników. Potrzebny był więc rok medialnej papki by przeciętny kundel nie miał żadnych wątpliwości- to zrobili ruscy! I tego się trzymajmy. Taka konkluzja w syfie to była tylko kwestia czasu. Rzeczywiści współwinni natomiast z duża dozą prawdopodobieństwa zostaną wyniesieni na ołtarze w niedługiej przyszłości.